wtorek, 25 grudnia 2012

W poszukiwaniu świątecznego zapachu

     W moim domu wiele się mówi o świątecznych tradycjach i są one podtrzymywane. Ja zawsze przed świętami kupowałem sobie książkę do poczytania. W tym roku  się uwsteczniłem, może dlatego słabo odczuwam święta. Mało też brałem udział w przygotowaniach wigilijnych. I nawet po barszczu białym z uszkami i grzybami (- u mnie się tak je, bo taka tradycja, a tradycje pasuje podtrzymywać) nie czułem świąt. Życzenia jak co roku były sztuczne i wymyślane na poczekaniu, nie licząc życzeń mojego ośmioletniego brata od którego usłyszałem najlepsze życzenia 'ever'. Ryba mimo, że zajebista nie naprawiła sytuacji. Prezenty też nie takie jak zawsze- przyniosły mi mniej radości, chociaż tego roku kupiłem je dla wszystkich za własnoręczne zarobione pieniądze. Oni się ucieszyli, nie ja. Potraktowałem je jak zwykłe podarki.
   
Nadzieja była w kompocie z suszonych śliwek. Ten którego tyle lat nie lubiłem, ten który jest tylko na święta...to też, nie było to. Nie był to zapach świąt, był to zapach kompotu ze śliwek. Szukałem dalej zapachu świąt w nadziei, że go znajdę zjadłem pierogi, trzy rodzaje. Później przez drzwi przechodziłem bokiem ale dalej szukałem. W tym celu stanąłem na wadze ale tam na ekraniku znalazłem jedynie mój numer telefonu. Dorzuciłem jeszcze krokiecik i barszczyk czerwony...myślałem, że: może to pozwoli mi znaleźć świąteczną atmosferę. Chyba nie, chyba już nic... żadne jedzenie, żadne picie i prezenty... NIC! Telewizja ni chuja. Jak zawsze mnie wkurwiła, co roku to samo. Dźizus kurwa ja pierdole malusieńki! Nawet stajenki w tym roku nie widziałem. I całe święta pizdu na samym starcie.

    Utraciwszy nadzieje poszedłem na pasterkę. Jak co roku bo taka tradycja. W każde święta jestem. Jedyny dzień w roku kiedy idę do kościoła- BO TAKA TRADYCJA! Nie chciało mi się jak cholera, a i zimno na zewnątrz było jak sto skurwysynów ale poszedłem. A tam cud! Zapach świąt! Znalazłem! Co roku był dla mnie inny. W te święta długo kazał na siebie czekać i objawił mi się dopiero na pasterce. Jednak nie jako świeżo ścięta żywa choinka w kościele- stałem w przedsionku. Nie jako smak opłatka bo pierdole nie chodzę do spowiedzi, a co za tym idzie do komunii też.
     Zapach uderzył mnie z dużym impetem i był pełen siarczanów. Wtedy uświadomiłem sobie, że są święta. Mało kto jest w stanie wytrzymać prawie dwie godziny w zamkniętym pomieszczeniu pełnym ludzi, bez   drobnego pierdnieńcia. W szczególności gdy od 16 wpierdalana się potrawy na bazie grzybów i kapusty. Stwierdziłem, że nie będzie w tym nic złego jak usadzę sobie cichacza co by ciśnienie zmniejszyć w żołądku.
Z podobnego założenie wyszło około 600 osób w kościele. I wtedy wielka świąteczna chmura odoru wznosiła się ponad objedzonych śpiewających ludzi. Zatoczyła koło nad nimi, w radosnym tańcu przeleciała obok choinki przystanęła obok księdza i znowu wzniosła się w najwyższy punkt kościoła, Gdzie na słowa 'In Excelsis Deo' znikła.
Nie widziałem jej ale zdawałem sobie że ona tam jest tak samo jak święta.

Wesołych  Świąt,
skurwysyny

2 komentarze:

  1. No nie no! Aż wysłałam O. mojej fragmenty, a później kazałam przeczytać całość!
    Ja atmosfery świąt w tym roku nie znalazłam. Nie poczułam jej ani przez minutę. Jeszcze nigdy tak nie miałam. Uważam, że to wszystko przez tą choinkę, która pojawiła się u mnie w domu za wcześnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Twój opis zapachu jest tak niesamowicie malowniczy, że aż do nas dobiegł.

    OdpowiedzUsuń